czwartek, 21 listopada 2013
[323] "Michael Vey. Więzień celi nr 25" Richard Paul Evans
Autor: Richard Paul Evans
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2013
Stron: 400
Ocena:
7/10
Początkowo byłam w szoku, gdy zobaczyłam opis i tytuł tej książki połączony z nazwiskiem Evansa. Ten pisarz zdecydowanie zdobył moje serce swoimi książkami obyczajowymi, romantycznymi, wypełnionymi swoistą magią. Absolutnie nie mogłam go sobie wyobrazić w roli autora książki fantasy dla młodzieży. Zapowiadała się ona jednak interesująco i zdobyła miejsce na mojej półce. I nie był to zły wybór. Po części dlatego, że nie odebrałam tej książki jako typowej młodzieżówki.
Michael Vey to 14-latek. Cierpi na Zespół Tourette'a, co u niego objawia się głównie mruganiem. Poza tym posiada jeszcze jedną tajemnicę - elektryczność. Elektryczność, którą ma zgromadzoną we własnym ciele i którą może "wyzwalać" na zewnątrz. Gdy go poznajemy, jeszcze nie wie, że jest w niebezpieczeństwie, że ktoś szuka dzieci takich jak on. Nie wie, ale szybko się o tym przekona, gdy przyjdzie mu walczyć nie tylko za siebie. Poznaje bowiem dziewczynę obdarzoną równie nietypowym talentem co on. Wspólnie z najlepszym przyjacielem Michaela próbują rozwikłać zagadkę jaką są ich zdolności. To śledztwo ściąga jednak na nich kłopoty, a stawką w tej niebezpiecznej grze staje się życie matki Michaela, jak i samych bohaterów.
U Evansa zawsze można liczyć na jakąś nietypową niespodziankę. W tym przypadku jest nią główny bohater - od jego choroby po mentalność, decyzje jakie podejmuje. Bo mimo całej mej sympatii dla autora, nie mogę powiedzieć, że książka jest jakimś fenomenem. Ma ciekawą fabułę, ale nie uchroniła się od banalnych elementów książek młodzieżowych. Ale jednocześnie autor próbuje konkretnie podejść do tematu "elektrycznych dzieci" i reszty wydarzeń, co ja odebrałam tak, że nie traktuje nas - nastolatków - jak, kolokwialnie mówiąc, głupków. I choć wolę Evansa od strony literatury kobiecej to jednak jestem zadowolona z lektury tej książki. Nie sposób było się przy niej nudzić, a czasu spędzonego nad nią nie żałuję.
wtorek, 12 listopada 2013
[322] "Gra Endera" Orson Scott Card
Autor: Orson Scott Card
Wydawnictwo: m.in. Prószyński i S-ka
Seria: Saga Endera
Rok wydania: 2009
Stron: 328
Ocena:
10/10
Studia kształcą. Naprawdę. Choć niekoniecznie w kierunku, na którym jestem. Za to nauczyły mnie orientacji po Szczecinie, picia porannej czekolady na rozgrzanie, czytania hurtowej ilości książek w trakcie jazdy pociągiem oraz tego, że ja jestem wiecznie młoda. Oraz tego, że przekonały mnie do książki, bo nie miały z kim iść do kina. Żartuję. To ostatnie to oczywiście nowa koleżanka ze studiów.
O "Grze Endera" jak to często bywa, tylko słyszałam. Ale o czym jest? Czyje to jest? Tego już nie wiedziałam. Nie widziałam zwiastunu, nie znałam opisu książki, nie kojarzę żadnej recenzji na ten temat. Ale koleżanka podsunęła mi tę książkę, z racji zbliżającej się premiery filmu - no to wzięłam. I stwierdziłam, że choć z fizyki jestem, kolokwialnie mówiąc: tępa, to jednak "Gra Endera" mi się spodobała. Zresztą, czy to jest czyste s-f? Miałam odczucie, że nie do końca, bo równie dużo było tam psychologii. Wręcz miałam wrażenie, że to ona jest na pierwszym planie, bo wszystko sprowadzało się właśnie do niej. To jak Ender myślał, analizował, jego postępowanie, relacje z innymi, testy jakim był poddawany, a nawet to, co się działo z jego rodzeństwem - to wszystko była psychologiczna gra, a grali w niej wszyscy - mniej lub bardziej tego świadomi.
"Czasami na kłamstwach można polegać bardziej niż na prawdzie.”
Ale w ogóle nie wspomniałam o czym jest "Gra..."! Jej bohaterem jest tytułowy Ender. Dokładnie Andrew "Ender" Wiggin. Jest Trzecim. Dzieckiem, które nie miało się prawa urodzić. Wydano zgodę na jego narodziny w imię wyższych celów, w nadziei, że nie zawiedzie tak jak jego zbyt agresywny brat Peter oraz zbyt łagodna siostra Valentine. I nie zawiódł. Dostał się do Szkoły Bojowej w wieku 6 lat. Inni kandydaci nie są starsi - bo to właśnie dzieci mają na tyle otwarty i bystry umysł, aby poprowadzić ziemską flotę do walki z Robalami - najeźdźcą sprzed pięćdziesięciu lat. Z trudem wówczas z nimi wygrano, a teraz przygotowują się do kolejnego natarcia. Ender wybrany jest jako ten, który zostanie genialnym dowódcą i ocali ludzi. Czy podoła?
„Witaj wśród ludzi. Nikt nie steruje własnym życiem, Ender. Najlepsze, co można zrobić, to pozwolić sobą kierować tym, którzy są dobrzy, którzy cię kochają.”
Jak wspominałam, to książka zdecydowanie z dużą dozą psychologii. Gdy czytałam historię Endera czułam się tak jakbym tam była. Opisy potrafiły być rozległe, czasem nawet dość sztywne, ale wbrew pozorom kryło się pod tym wiele emocji. Endera poznajemy jako zaledwie 6-latka, małego geniusza. Obserwujemy jak dorasta, szkoli się, pokonując wszelkie stawiane mu przeszkody. Nikt go nie oszczędza, aż do kresu sił chłopca, który w każdej chwili może się załamać. Akcja jest tak dynamiczna, że nie ma czasu na odpoczynek. Trzeba po prostu czytać, czytać, czytać, strona za stroną, rozdział za rozdziałem... aż człowiek przewraca ostatnią kartkę i uświadamia sobie, że to już koniec... A jednocześnie, że czeka na niego jeszcze kilka tomów. I można już tylko myśleć... co dalej?
sobota, 9 listopada 2013
[321] "Światła pochylenie" Laura Whitcomb
Autorka: Laura Whitcomb
Wydawnictwo: Initium
Rok wydania: 2010
Stron: 232
Ocena:
4/10
"Ktoś na mnie patrzył. To dość niezwykłe uczucie, gdy jest się martwym."
Helen nie żyje. To fakt. Od 130 lat jest Światłem, duchem. Zna jedynie swoje imię, wiek i to, że jest kobietą. Ma swojego gospodarza, którym się "opiekuje" w nadziei, że jej niedola w końcu się skończy. Tymczasem dużo czasu spędza w szkole, u boku gospodarza, który jest nauczycielem. I to właśnie tam, pierwszy raz od dziesiątek lat, Helen czuje, że ktoś na nią patrzy. Prosto na nią, a nie przez nią. Kobieta jest tym wstrząśnięta, ale w miarę swoich możliwości rozpoczyna śledztwo. Wyniki są zaskakujące, ale Helen się nie poddaje. Wspólnie z chłopakiem, który ją widzi, chce rozwikłać tajemnicę śmierci i być w końcu szczęśliwą. Odnaleźć spokój i przebaczenie.
Przyznam, że spodziewałam się czegoś lepszego. Tematyka śmierci w książkach zawsze przyciąga uwagę i choć nie sądziłam, że dostanę "Nostalgię anioła", to też nie sądziłam, że dostanę coś zupełnie przeciwnego. Wiek bohaterów też był obiecujący, bo byli nimi dorośli ludzie, choć w ciałach nastolatków. I z początku sądziłam, że będzie ciekawie. Zdawało się, że będzie o odkupieniu, o dobru i złu, jakieś głębsze przemyślenia... Szybko sprowadzono mnie na ziemię i oblano wiadrem zimnej wody. Książka ze strony na stronę okazywała się coraz nudniejsza, płytsza, wręcz naciągana. Historia Helen zamiast mnie zaciekawić, jedynie mnie zanudziła. Jej relacja z chłopakiem, który ją widział rozwinęła się w tempie godnym książek paranormal romans, a nawet szybciej. Aż zaczęłam sprawdzać, czy na pewno nikt mi kilku rozdziałów nie wyrwał. No i opisy. Moją udręka w tej książce, naprawdę. Były tak chaotyczne, a kwieciste porównania tak naciągane, że aż wszystko stało się bezsensowne i na granicy komizmu. Wręcz znienacka traciłam w czasie czytania wątek i nie mogłam go odnaleźć.
Nie jest to książka, którą polecam. A przynajmniej ostrzegam, że z pewnością nie powali was ona na kolana. Lepiej sięgnąć po coś innego, a "Światła pochylenie" przesunąć na dół listy książek planowanych do przeczytania lub wręcz całkowicie ją z niej skreślić.
Subskrybuj:
Posty (Atom)