Wydawnictwo: Amber
Stron: 240
Meg Cabot to pisarka, którą niemalże uwielbiam. Pisze lekkie młodzieżówki, z elementami fantasy, bohaterami o nadnaturalnych mocach i mnóstwie humoru. Jej książki są idealne na poprawę humoru, na odstresowanie się czy najzwyklejszy wieczór z nieskomplikowaną lekturą.
Tym razem autorka zaczepiła o legendy arturiańskie. Główną bohaterką, tu was zaskoczę, jest jednak dziewczyna nie chłopak. Ellie, dziewczyna, córka rodziców - profesorów zakochanych w historii, zwłaszcza tej średniowiecznej, po raz kolejny przeprowadza się. Dziewczyna trafia do n-tej z kolei szkoły - liceum Avalon. Pomijając bardzo wymowną nazwę i jeszcze wymowniejszą drużynę - Ekskalibury - Ellie dość szybko odkrywa, że ta szkoła jest dziwna... A uczniowie jeszcze dziwniejsi. I choć sama nie chce tego przed sobą przyznać, to wszystko idealnie pasuje. Jej nowy kolega Will to Artur, jego kumpel to Lance. Dziewczyna Willa to Jennifer, dawniej to imię to było Ginewra. Ale nie, na pewno jej się coś miesza... Póki Mordred nie zaczyna realizować swojego planu... Lecz kim jest Ellie, aby być w tej historii? To jest tajemnica, nad którą głowimy się połowę książki.
"Liceum Avalon" w zasadzie w niczym nie odbiega od pozostałych książek Cabot, poza samym pomysłem. Podoba mi się taka interpretacja legend o Arturze, jest zabawna i przypomina mi serial "Przygody Merlina", gdzie też jest to wszystko opowiedziane z humorem. Bardzo fajnym dodatkiem są fragmenty utworu "Pani na Shalott" (możecie tu przeczytać),dodawane przed każdym rozdziałem, bo pasowały tematyką do nich i ogólnie do całości. Polubiłam główną bohaterkę, nawet jeśli miałam ochotę zdzielić ją w łeb i krzyknąć, że nie widzi oczywistych rzeczy choć dzieją się przed jej nosem. A Will... Oj, mój ulubiony bohater, jak nic. Za całokształt.
A na koniec słówko czy dwa o filmie "Liceum Avalon". Błagam Was, niemalże na kolanach. Jeśli nie czytaliście książki, to zajmijcie się czymkolwiek - zakupami, blogowaniem, pieleniem ogródka czy siedzeniem i nudzeniem się - ale nie oglądajcie filmu. Bo choć do 3/4 byłam zachwycona (bo mimo że był nowy bohater to ja go bardzo polubiłam) to zakończenie jest... No przepraszam, ale naprawdę przez tę 1/4 filmu pozostałe 3/4 było zbędne. Nie powiem wizualnie ładnie, ale sens i logika to wzięto i zakopano głęboko, głęboko... Film jedynie dla tych co przeczytali książkę.
***
Stron: 240
Meg Cabot to pisarka, którą niemalże uwielbiam. Pisze lekkie młodzieżówki, z elementami fantasy, bohaterami o nadnaturalnych mocach i mnóstwie humoru. Jej książki są idealne na poprawę humoru, na odstresowanie się czy najzwyklejszy wieczór z nieskomplikowaną lekturą.
Tym razem autorka zaczepiła o legendy arturiańskie. Główną bohaterką, tu was zaskoczę, jest jednak dziewczyna nie chłopak. Ellie, dziewczyna, córka rodziców - profesorów zakochanych w historii, zwłaszcza tej średniowiecznej, po raz kolejny przeprowadza się. Dziewczyna trafia do n-tej z kolei szkoły - liceum Avalon. Pomijając bardzo wymowną nazwę i jeszcze wymowniejszą drużynę - Ekskalibury - Ellie dość szybko odkrywa, że ta szkoła jest dziwna... A uczniowie jeszcze dziwniejsi. I choć sama nie chce tego przed sobą przyznać, to wszystko idealnie pasuje. Jej nowy kolega Will to Artur, jego kumpel to Lance. Dziewczyna Willa to Jennifer, dawniej to imię to było Ginewra. Ale nie, na pewno jej się coś miesza... Póki Mordred nie zaczyna realizować swojego planu... Lecz kim jest Ellie, aby być w tej historii? To jest tajemnica, nad którą głowimy się połowę książki.
"Liceum Avalon" w zasadzie w niczym nie odbiega od pozostałych książek Cabot, poza samym pomysłem. Podoba mi się taka interpretacja legend o Arturze, jest zabawna i przypomina mi serial "Przygody Merlina", gdzie też jest to wszystko opowiedziane z humorem. Bardzo fajnym dodatkiem są fragmenty utworu "Pani na Shalott" (możecie tu przeczytać),dodawane przed każdym rozdziałem, bo pasowały tematyką do nich i ogólnie do całości. Polubiłam główną bohaterkę, nawet jeśli miałam ochotę zdzielić ją w łeb i krzyknąć, że nie widzi oczywistych rzeczy choć dzieją się przed jej nosem. A Will... Oj, mój ulubiony bohater, jak nic. Za całokształt.
A na koniec słówko czy dwa o filmie "Liceum Avalon". Błagam Was, niemalże na kolanach. Jeśli nie czytaliście książki, to zajmijcie się czymkolwiek - zakupami, blogowaniem, pieleniem ogródka czy siedzeniem i nudzeniem się - ale nie oglądajcie filmu. Bo choć do 3/4 byłam zachwycona (bo mimo że był nowy bohater to ja go bardzo polubiłam) to zakończenie jest... No przepraszam, ale naprawdę przez tę 1/4 filmu pozostałe 3/4 było zbędne. Nie powiem wizualnie ładnie, ale sens i logika to wzięto i zakopano głęboko, głęboko... Film jedynie dla tych co przeczytali książkę.
***
Możesz zacząć wszystko od nowa. W zupełnie nowej szkole, gdzie nikt cię nie zna. Możesz być kim tylko chcesz, pozwolić sobie na totalną przemianę osobowości. I nie będzie tam ani jednej osoby, która by ci powiedziała: „Kogo ty chcesz nabrać, Ellie Harrison? Pamiętam, jak w piątej klasie podstawówki jadłaś klej”.
- Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. - I rzeczywiście tak było. - A w ogóle to ty jadłaś klej.
- Sama widzisz, o co mi chodzi - westchnęła Nancy. - No to powodzenia. Ze szkołą i ze wszystkim."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
"Czas przemija, wypowiedziane słowo pozostaje..."